Wyspę objechaliśmy wczoraj, więc dziś koncentrujemy się na okolicy. Znajdujemy w zasięgu kilku kilometrów prawdziwy targ rybny i warzywny zaopatrujący moto-kuchnie, restauracje i okolicznych mieszkańców, wstępujemy dla ochłody do kolejnego, ale bliższego od naszego hotelu Tesco, gdzie mamy ciekawe prównanie wyboru towarów i ich cen z towarami na targu. W napojach jesteśmy od dawna zorientowani: tutaj piwo Chang 25BTH, w 7-eleven 28BTH, w knajpce 60BTH, w dobrym hotelu przy basenie 150BTH. Pomijam przelicznik bezpośredni, ale procentowo to jest niezła marża.
Wilgotność i temperatura zmuszają nas do powrotu na basen, woda pobudza apetyt, decydujemy się na lekki posiłek w jakiejś knajpce przy plaży. Wybieramy lokalik w stylu jamajskim z niezłym widokiem z drewnianego tarasu. Zamawiamy jakieś zupy i kilka rodzajów springs roll podawane z pysznym, słodko-winno-ostrym sosem. Piwo łagodzi kubki smakowe, ceny bardzo umiarkowane, odkrywamy naklejki na menu, aktualne ceny w sezonie deszczowym są niższe o ok. 30%. Uwielbiam sezon deszczowy.
Spacer po plaży doprowadza nas do ekskluzywnego hotelu wśród zielonego ogrodu, pełnym krętych ścieżek, strumyków, kaskad wodnych i innych bajerów. Docieramy do recepcji, pytam o jakiś miły pokój, pani uprzejmie się produkuje, udaje, że sprawdza wolne terminy (większość hoteli w tym okresie jest wypełniona w 20%) wręcza ulotki i zaprasza, gdybyśmy się zdecydowali. Ceny podobne do sieci Centara Hotels and Resort, więc dziękujemy za info, zastanowimy się. Dzień leniwie upływa na jakiś zakupach przerywanych drzemką w hotelu, przejażdżkami skuterkiem i spacerami gdy słońe przestało palić.
Wieczorem przysiadając kulturalnie na schodkach przed 7-eleven celem uzupełnienia płynów, przyglądamy się grupie transwestytów, która reklamuje się i zaprasza na swój wielki show w pobliskiej knajpie, za pół godziny. Znam wiele opowiadań o turystach, na ogół płci męskiej, którzy wierzą, że po zakupieniu piwa w barze za 100BTH, bedą mogli oglądać "w cenie" ping-pong show, a poźniej są zaskoczeni asystą uprzejmych, rosłych ochroniarzy w drodze do bankomatu po resztę należności. Ale to nie ping-pong w ciemnej dzielnicy tylko trans w centrum Lamai, podchodzę i pytam o co chodzi. Dziewczyny (niektóre nimi już są) tłumaczą, że to występ artystyczny, kabaretowy, żadnych opłat za wejście, można robić fotki, choć artystki oczekują napiwku za fotografownie, czyli normalka. Idziemy za przewodniczką w lekki zaułek, ale jest OK: knajpa otwarta, tzn. bez ściany frontowej, do głównej ulicy dwa kroki, przy stolikach rodziny z dziećmi (!), kilka par kochających inaczej, obojga płci, kilku białych tatusiów ze swoimu tajskimi dzieczynami, może być zabawnie. Piwo, drinki, koktaile, wszystko 120-150BTH czyli zawiera opłatę za występy, zaczynamy. Nasi nowi trans-przyjaciele robią taki show taneczny + wokal z playbacku, że mucha nie siada, wszyscy doskonale sie bawią, aktorzy przebierają się 10-ty raz, kelnerki doglądają stolików ze szczególną troską, tancerki przyjmują drobne banknoty wkładane za bieliznę, fanfary, światła, zapraszamy jutro, kto chce zdjęcie solo z wybraną tancerką ?
Nie ma jeszcze północy, wracając powoli do hotelu wpadamy do salonu masażu, tym razem tylko stopy. Masaż uskrzydla, czujemy się jak na niewidzialnym podwyższeniu, płyniemy spać, jutro będzie jeszcze ciekawiej.