Dzień na basenie, na plaży i znów na basenie, lunch w postaci tostów przyniesionych na basen z pobliskiego 7-eleven. Między basenami wybieramy się na poszukiwania olejku palmowego. Wcześniej widzieliśmy olejek w kilku sklepach, ale z dodatkami, kolorowymi etykietkami i w kiepskich cenach. Wreszcie trafiamy na poszukiwaną wersję, w niewielkich buteleczkach z nalepką, na której jest tylko napis 35BTH. Stoją na straganiku Taja sprzedajacego wyroby z drewna. Mówi, że ma kilka swoich palm i wycisnął olej bo turyści pytają czesto. Bierzemy wszystkie trzy buteleczki i jak sie póżniej okazało, był to najlepszy olejek jaki kupiliśmy.
Recepcjonistka w naszym hotelu mówi coś o wielkim targu, dzisiaj, na naszej ulicy, po południu. Jak tylko słońce zaszło, idziemy w poszukiwaniu opisanych atrakcji. Na końcu ulicy, ok. kilometra od hotelu trafiamy na prawdziwe szaleństwo. Stragany ze wszystkim co można sprzedać mieszają się z ludźmi, którzy wystawiają drobne, często używane rzeczy. Kiedy kończy sie strefa ciuchów i pamiatek, zaczyna się strefa jedzenia. To jest niezwykłe widowisko, ilość, różnorodność, zapachy, kolory. Niestety spory tłum, czesto przeciskamy się wśród smażonych owoców morza i grilowanych mięs. Zbliżamy się do końca kolejnej, zapełnionej uliczki i docieramy do plaży. Kilka barów z kolorowymi światełkami, wokół palmy, miło, ale wracamy coś zjeść. Zaczyna sie pokaz barmanów przeplatany z show z ogniami, kupujemy jeszcze kilka olejków, próbuję grilowanych kiełbasek z czosnkiem, podrobów curry i mnóstwa innych rzeczy.
Po takim objedzeniu niezbędne jest natychmiastowe działanie zapobiegawcze, które zawsze sprawdza się po jedzeniu rzeczy nieznanych. Wybieram kilka drinków w klubie Zodiac, czyli odwiedzamy show transwestytów. Ciekawe, bo zaprezentowali zupełnie inny program, kolejnych kilkanaście różnych występów. Czas na powrót do hotelu, czeka nas pakowanie, jutro niestety opuszczamy wyspę.