Zamawiamy taxi z hotelu do dworca Lamphong za 50 BTH. Dla tych, co nie lubią chodzić i zgubią się w gąszczu komunikacji, taxi jest dobrym i relatywnie tanim rozwiązaniem pod warunkiem włączenia licznika i ogólnej orientacji w odległościach.
Na dworcu miłe zaskoczenie: przy wejściu do hali głównej stanowisko informacyjne z grupką młodych Tajek w mundurkach oraz stosem ulotek informacyjnych. Widząc nas, jedna z Tajek podchodzi i pyta czy nie potrzebujemy pomocy. Owszem, potrzebujemy, system kolejowy w Tajlandii nie należy do najprostszych. Dziewczyna wybiera jedną z ulotek i bardzo szczegółowo objaśnia jak i którym pociągiem możemy dojechać oraz wrócić z Ayuthaya. Właściwe opcje i godziny zaznacza długopisem. Kilka rodzajów pociągu, trzy klasy, rozpiętość cen od 35 BTH do 300 BTH. Wybieramy 2 kl. z klimatyzacją za nieco ponad 200 BTH. Jak się później okazało z obsługą stewardes, które serwowały wodę z lodem i gorący posiłek. Na trasie 80 km. Tajka pyta czy poradzimy sobie w kasie, proszę o pomoc, idzie z nami do kasy, zamawia bilety, uśmiechając się cały czas. Na pewno nie była z PKP.
Ayuthaya, na dworcu przytłacza nas ilość informacji jaką zasypuje nas Tajka wyglądająca na specjalistkę od przytłaczania turystów. Odczekujemy dłuższą chwilę, aż wszyscy tuktukarze i taksówkarze się wyprodukują z ofert, kilkakrotnie sprawdzamy system zwiedzania i wybieramy Tajkę, która jest kierowcą tuktuka i uzgadniamy 3 godziny objazdówki po rozległym parku archeologicznym za 100 BTH / os / godz. czyli 600 BTH. Cena wygórowana, ale wszyscy pozostali jej się trzymają, a rower czy tym bardziej spacer na ogromnym obszarze nie bardzo nam się uśmiecha. Tuk-tukiem zwiedziliśmy w 3 godziny ok. 1/3 całości, ale i tak temperatura nie pozwala na więcej. Wracamy do Bangkoku.
Wieczorem robimy wypad na Patpong, dzielnicę sex rozrywki i ogromnej ilości stonki turystycznej. Wracamy kombinacją Sky Train, metra i tuktuka. Jutro Grand Palace.