Skuterek w ruch, jedziemy w poszukiwaniu kilku wodospadów, napotykamy straszne rozdroża, które zmuszają do jazdy w pojedynkę, skuterek nie wyrabia w koleinach, GPS ma nas w dupie, spotykamy wielu turystów ze zdziwioną miną nad GPS-em, odnajdujemy wszystkie wodospady, ale w żadnym nie ma wody. W porze deszczowej ! W odludnym, pięknym parku w górach, sprzedawca piwa w knajpce nad wodospadem bez wody śmieje się i mówi, że od roku nie widzieli kropli deszczu, a wszystkie biura podróży nadal oferują wodospady jako lokalną atrakcję.
W trakcie wyprawy przystajemy w innej przydrożnej knajpce na kompletnym odludziu, prowadzoną przez niewidomego Taja, zamawiamy piwo, płacimy, pan dotyka banknotu, uśmiecha się, wydaje resztę. Już to widzę w Polsce... Docieramy do niezwykłej plaży z hamakami wśród palm i niewielkimi bungalowami nieopodal, kilkorgiem ludzi w cieniu i piaskiem jak mąka nad turkusową wodą, cisza, spokój, żadnej stonki, dojazd tylko łodzią albo tak jak my: skuterkiem po stromiznach. Niedługo później trafiamy do świątyni ze zmumifikowanym mnichem, losujemy wróżby z patyczków, uciekamy przed nadjeżdżajacą jeep-ami stonką.
Cały dzień słońce lekko za chmurami. Kierowca, głupek, zapomniał, że słońce opala przez chmurki i spalił sobie ręce do łokci i nogi do kolan. Wracając kupujemy storczyki w ogrodzie kwiatowym, które to storczyki przejdą później straszną drogę w bagażu głównym dwóch samolotów; nikt nie chciał nas wpuścić do kabiny, może ziemia była podejrzana... Po objechaniu całej wyspy wzdłuż i wszerz wracamy do hotelu. Jutro będzie jeszcze ciekawiej...