Skuterek na Koh Phangan bardzo nam sie spodobał, więc wypożyczamy ponownie, tym razem w hotelu. Cena taka sama (180 BTH/doba) recepjonistka wypełniła formularz wypożyczenia i ubezpieczenie, zapytała czy potrzebuję pomocy i wręczyła kluczyki. Szalenie wygodny pojazd na krótkie i średniodystansowe wycieczki, choć cały dzień zwiedzania z odpowiednimi przerwami nie jest wcale uciążliwy.
Wyruszamy w starym stylu, czyli bez GPS-a tylko z papierową mapą licząc na znaki drogowe i zdrowy rozsądek. Natrafiamy na mnóstwo ciekawych miejsc, do których - na szczęście zawsze przy naszym wyjeździe - przjeżdżała dżipami stonka turystyczna. Odwiedzamy zmumifikowanego mnicha,, cudowne knajpki nad brzegiem morza, gdzie po obiedzie dostajemy do spróbowania nieznane owoce, posąg Big Buddy i wspaniały, niezbyt reklamowany kompleks świątyń na wodzie wokół 18-rękiego Buddy.
Na ten ostatni trafiamy zresztą trochę przypadkowo. W przerwie zatrzymujemy się przy nieśmiertelnym 7-eleven, wypatruję dziwne, nieznane wcześniej piwo w butelkach 0,7 i bardzo atrakcyjnej cenie 23BTH. Nieznane piwo okazuje się winem, przydrożny, spragniony pies odmówił degustacji, cóż ja byłem bardziej spragniony, a dzięki przystankowi dostrzegamy nieopodal kilkoro rąk wielkiego posągu Buddy. W wielu przewodnikach ani słowa o tym miejscu, ponieważ oprócz dwóch Tajów handlujących jedzenie i napojami nie ma wiekszej infrastruktury zarabiania na turystach, pseudo-pamiątek i innego chłamu, to po co ich tu przywozić. Osobiście uważam to miejsca za najciekawszy kompleks świątyń na wyspie, polecam tym, którzy tak jak my omijają szerokim łukiem niby-zoo, pokazy niby-tresury zwierząt i podobne niby-atracje.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w jednym z wielu punktów widokowych, krótki oddech i jedziemy dalej wypatrując Tesco. Tak, sieciówki, komerchy, ale z chwilą klimy, toaletą i bieżącą wodą dla zmycia warstwy kurzu zmieszanego z filtrami i olejkami. Przy wejściu zaprasza nas japoński fast food, czyli malutkie sushi w dziesiątkach wersji, bardzo intensywny sos sojowy i chyba koncentrat wasabi. Albo tak to smakuje naprawdę, a w Europie mamy wersję rozcieńczone. Wychodząc widzę na tarasie przy kawiarni piwo Singa z kija, przedłużamy przerwę.
Powoli zmierzamy w stronę hotelu, jest już zupełnie ciemno, lampka w skuterku ledwo świeci, ale bez niespodzianek dojeżdżamy do hotelu. W związku z tym, że odpuściliśmy wodospady bez wody objechaliśmy całą wyspę w jeden dzień. Gdyby ktoś chciał zaliczyć jeszcze zoo, tresury i trochę przyrody, to dwa dni są niezbędne. Kolacja na nieśmiertelnym targu, niezmiennie pyszna. Przyjemnie zmęczeni idziemy spać. Jutro będzie jeszcze ciekawiej.