Umawiamy się z Woj w makdonaldzie przy BP obok zjazdu na Bielany. Zamawiamy gorącą kawę, a ja w ramach eksperymentu tego samego kurczaka, którego jadłem na ostatnim wypadzie do Bangkoku.
I co ? Pyszny, soczysty kawałek bez tajskiego sosu? Nie, dostaję jakąś padlinę w koszmarnie ostrej panierce dla zabicia smrodu nieświeżego mięsa. Zostaję przy kawie.
Przed północą zjawia się Woj, na szczęście przywozi odtrutkę, szybko odkażam organizm, może przeżyję makpadlinę. Wyjeżdżamy na autostradę, ogólne zmęczenie dopiero wychodzi, dobrze, że Woj po nas przyjechał.