Dziś planujemy odwiedzić sławetną plażę Patong, czyli największe zagęszczenie stonki turystycznej pośród światowych marek burgerów oraz małą plażę Kata Noi. Patong, blokowisko niechcący umieszczone koło morza, wita nas wielkim napisem o konieczności założenia kasku. Niestety nie mamy kasków, upał okrutny i zakrywamy głowy mokrymi chustami, jedziemy wolno i ostrożnie. Nasze chusty nie spodobały sie policjantowi, który stał w kasku, masce na twarzy i ogromnych okularach słonecznych. Zza maski zarządał paszportów , międzynarodowego prawa jazdy i zaczął wypisywać mandat za brak kasków.
Zapomniałem dokumentów, więc pokazałem prawo jazdy. Ewy. Na samochód. Usłyszałem 1.000BTH. Po krótkich targach, uśmiechach, niezwykle spokojnym tonie głosu (bardzo ważne !) oraz sztuczkach z dwukrotnym chodzeniem do bankomatu i z powrotem, załapaliśmy, że czekamy, aż kolega policjanta pojedzie sobie na patrol, a wręczenie pieniędzy musi odbyć się poza okiem kamery przydrożnego posterunku. Obok trzech turystów z Rosji płaci 1000BTH i muszą jechać na inny posterunek, pewnie podnosili głos. Po rosyjsku. W dwie setki wkładam pięć dwudziestek, całość składam w kartkę mandatu i wręczam policjantowi. Limit wydatków na Patong wyczerpany, szybko odjeżdżamy w stronę Kata Noi.
Plaża szeroka, ładna, ale bez cienia zieleni, tylko leżaki pod parasolami 200BTH/zestaw 2-osobowy. Bardzo mało ludzi na północnej części plaży, dalej kilka odcinków hotelowych, żadnego sprzedawcy. Trafiliśmy na wielkie fale, zabawa była super. Reszta plaży, to odcinki hotelowe z wysokiej półki (od 4.000BTH/noc), a w jednym z nich, gdzie udajemy poszukiwania noclegu, zaproponowano nam luksusowy apartament za 14.000BTH. Przypieczeni i posoleni wracamy pod prysznic i na basen. Wieczorem ucinamy drzemkę podczas relaksującego masażu.
W poszukiwaniu dobrej kawy trafiamy do włoskiej knajpki, gdzie właściciel częstuje nas małymi kulkami z ciasta posypanego cukrem pudrem i zachwala swoją pizzę jako najlepszą na świecie. Opowiada jak uczył tajskiego kucharza pieczenia ciasta w piecu szamotowym, opalanym drewnem i jak sprowadza niezbędne składniki z Rzymu skąd pochdzi. Dajemy sie namówić na pizzę, wybieramy Romanę, w sumie jesteśmy głodni. Kucharz dorzuca drewna, wyrabia ciasto, przygotowuje pozostałe składniki i za 20 min. serwuje przepyszną pizzę, którą do dzisiaj wspominamy (knajpka Rugantino przy wyjeździe z Kata Lucky Villa)