Wracamy do Bangkoku, samolot mamy z Trang przed południem, więc bez zrywania się o świcie. Na lotnisku Don Muang w Bangkoku ciekawostka: wszyscy czekają w kolejce po jakiś śmieszny bilet, kilka osób z obsługi przywołuje taksówki, a chodzi tylko o mały haracz lotniskowy 50BTH. Dojeżdżamy taksówką do metra (100BTH + haracz), a ze stacji Hua Lampong znów taksówką za 60BTH do Grand China Hotel. Małe zamieszanie na recepcji, bo nikt nie chciał przyjąć płatności z góry, a tylko zrobić ksero karty, czego bardzo nie lubię. Potem już tylko zmiana pokoju, bo pierwszy był przesiąknięty dymem papierosowym, prysznic, środki płynne wzmacniające, chroniące przed upałem i wypadamy do chińskiej dzielnicy.
Odbijamy od głównych ulic zalanych stonką, znajdujemy smażone, chińskie pierożki nadziewane szpinakiem, do których ustawia się chińska kolejka, zamawiamy, pychota. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na muszle z grilla i zimne piwo, a wieczorem kąpiel w basenie na dachu naszego hotelu, widok prawie jak z Baiyoke Tower :)
Zastanawiamy się nad wrażeniem jakie robi taka zmiana miejsc, rano jedliśmy śniadanie przy plaży Klong Dao, a wieczorem kąpiemy się podziwiając z góry nocny Bangkok, świat się kurczy...