Dziś nadrabiamy zaległości z poprzednich lat i odwiedzamy Wat Pho, Wat Arun i przypadkową świątynię, gdzieś po drodze. Nareszcie korzystamy z wodnych środków transportu, które są tanie i dają trochę wytchnienia po zgiełku zatłoczonych ulic i metra. Trafiamy przypadkiem na pchli targ, gdzie pamiątki dla turystów mieszają się z używanymi rzeczami przyniesionymi z domów. Na murach okalających kompleks pałacowy pojawiły się napisy: „Pałac otwarty codziennie”, a naganiaczy i oszustów jakby trochę mniej.
Wieczorem odwiedzamy Khaosan Road w poszukiwaniu żydowskiej restauracji, gdzie podobno gotują jak u mamy. Odnajdujemy, ale odstrasza nas nieprzyjazna ochrona przypominająca Mossad i otwarcie dopiero za godzinę. Podobno był niedawno zamach na ambasadę i stąd otoczyli knajpę zasiekami. Obok zapachniał Pad Tai i zadzwoniły drzwi z 7-11, więc zimne piwo i uliczne jedzenie znów wygrały. Wracamy spać.