Nie byliśmy wcześniej na targu Chatuchak Market, trzeba to sprawdzić. Wysiadamy z metra na stacji o tej samej nazwie co targ i zanurzamy się w tłumie. Jak niektórzy piszą jest tu wszystko, ale wszystko tylko dla turystów, nic oryginalnego, kwestia gustu. Kupiliśmy nierafinowany, czyli pachnący i biały (w stanie stałym) olej palmowy, jakieś koszulki i trochę storczyków przygotowanych do długiego transportu. Zjedliśmy bardzo nieciekawe ‘costam’, widać, że turystyka masowa mocno obniża jakość jedzenia. Po drugiej stronie ulicy znajduje się piękny park z jeziorem, gdzie można odpocząć po targowych doznaniach. Idąc wzdłuż ogrodzenia okalającego park trafiamy na samotny straganik/grill gdzie wreszcie jemy coś normalnego.
Wracamy odpocząć, prysznic, drzemka i ruszamy na targ kwiatowy czynny całą dobę. Kilka ulic i ogromy plac przeładunkowy, wszystko w kwiatach. Zapotrzebowanie do świątyń i hoteli jest tak duże, że znajdujemy tu całe mnóstwo różnych kwiatów przy których ciągle ktoś pracuje, aby z kwiatów „luzem” ułożyć wieńce, bukiety, wiązanki lub zapakować w papier określoną ilość. Wieczorem widać również śpiących ludzi na kartonach wokół placu lub przy swoich straganach. Kolacja w chińskiej dzielnicy, pakowanie, jutro ostatni dzień.