Pobudka, pakowanie, ostatnie zakupy w chińskiej dzielnicy. Zbaczamy ze szlaków i odkrywamy targ ryb, owoców morza i warzyw. Kupujemy świeży imbir, dostajemy w prezencie pół kilo tofu. Zapytaliśmy czy możemy zrobić fotki sera, potem dwóch chichoczących się sprzedawczyń, a w końcu chcieliśmy kupić kilka kawałków. Zamieszanie z ceną, zamiast 10BTH Chinki powiedziały 100BTH, Ewa mówi „weź ten”, pytam Ewy „ten, czy ten ?”, bo były dwa rodzaje, biorę oba, a Chinki „yes, ten, ten”, płacę, ale Chinki nie chcą pieniędzy. Dziękujemy.
Wymeldowujemy się z hotelu, bagaż do przechowalni na Hua Lampong i jeszcze jakie harce i swawole, ale w dzielnicy centrów handlowych, klimatyzacji i schodów ruchomych; już się nachodziliśmy. Wracamy na dworzec, bierzemy prysznic (20BTH/os), odbieramy bagaże i na lotnisko.