Plan jest prosty: zmiana wyspy, bo tu nas czeka Full Moon Party każdej nocy. Pobudka, śniadanie, pakowanie, zasuwam skuterkiem do portu w środkowej części wyspy, wymieniam skuterek na paszport (nawet w hotelowej wypożyczalni żądaja paszportu za pojazd), łapię jedyną w porcie, a jednocześnie najtańszą taksówkę, tzn. 70-letni kierowca 30-letniego skutera zaprasza mnie na siedzenie za swoimi plecami i wracamy do hotelu na południu wyspy. Pokonywanie stromych wzniesień na manualnej skrzyni biegów dostarcza słusznej dawki adrenaliny, jestem całkowicie obudzony i gotów do dalszych przygód. Hotel zapewnia bezpłatny transfer do portu, kierowca jeepa wymienia wcześniej zakupione w hotelu karteczki na prawdziwe bilety promowe, startujemy ok. 10:30.
Prom niewielki, osobowy, piwo w lodówce turystycznej. Po niecałej godzinie dopływamy do portu na wyspie Koh Samui. W oddali nad sąsiednią plażą majaczy olbrzymi posąg Buddy, prom dobija do chybotliwej kładki obłożonej oponami, z lekkim strachem docieramy do brzegu. Czekamy na poboczu, aż stonka turystyczna zostanie wchłonięta przez mafię taksówkowo-busową i uprzejmie wysłuchujemy przeróżnych propozycji dojazdu do naszego hotelu, wybieramy taksówkę za cenę niewiele wyższą od rozsądnej, jedziemy ok. 35 min., wreszcie jest nasz Am Samui Palace. Udany strzał: "Nasza mała Nalinka" wspominamy Alpina Nalina na wyspie Phuket z ubiegłego roku, którego to hotelu, obecny wydaje się być przyjemną miniaturą. Szybki prysznic i biegiem na rozpoznanie okolicy.
Do plaży kilka minut przez tajną ściezkę sąsiedniego hotelu, do targu z ulicznym szaleństwem jedzenia i tancerkami w niezliczonych show-bar tez kilka minut, bankomat obok hotelu, miła kafejka prowadzona przez miłego Angola na przeciw hotelu, jesteśmy w centralnym centrum Lamai. Chłoniemy atmosferę nowego miejsca, prześwietlamy hotel i jego udogodnienia, kończymy dzień przy uciesznym, olbrzymim, zbiorowym stole na ok. 20 osób (stołów jest kilka) do którego obsługa straganów z jedzeniem podaje zamówione dania.
Jest w czym wybierać: chińskie woki ze wszystkim co się rusza, grille węglowe, na których lądują krewetki i szaszłyki, patelnie do naleśników z mnóstwem dodatków do wyboru, wszystko skwierczy, szumi, dymi i pachnie, aż w nosie kręci. Wybieramy szaszłyki mięsno-warzywne i soki owocowe wyciskane ze świeżych owoców. Po kolacji wracamy do hotelu, włączamy klimę i szybko na tarasik przed pokojem, dosłownie krok od podświetlonego basenu, uzupełniamy odpowiednie płyny, powoli odjeżdżamy w niebyt, czas spać... Jutro będzie jeszcze ciekawiej.