Pobudka, śniadanie, Ewa i bagaże jadą taksówką, a ja za nimi na skuterku. Oddajemy skuter, nikt nie sprawdza w jakim jest stanie, zwracają 50RM depozytu, robimy drobne zakupy w 7/11 i idziemy na prom. Po drodze odprawa malezyjska. Płyniemy 1,5 godz. oglądając film o handlarzach narkotyków, którzy kończą marnie. Przybijamy do portu w Satun, odprawa tajlandzka, niewielki budynek z kilkoma biurami podróży, wielką stołówką i dwoma sklepikami z normalnymi cenami: puszka Tigera 0,33 za 25HTH, a Changa za 30BTH, witajcie w Tajlandii. Uwaga: brak bankomatu.
Po krótkim rozeznaniu decydujemy się kupić łączony transport na wyspę Koh Lanta za 1500BTHH/2os., jak się później okazało pod sam hotel, którego jeszcze nie mieliśmy. Biorąc pod uwagę najdroższy bilet autobusowy za 700BTH/2os, podwózkę do dworca autobusowego, podwózkę tuk-tukiem w Trangu, przejazd busem do portu, przeprawę dwoma promami i dojazd do hotelu - to bardzo rozsądna cena za brak stresu i wygodę. Mamy kilkaset batów z poprzedniego roku, płacimy zadatek, a resztę uregulowaliśmy przy bankomacie po drodze. Czekamy ok. 45 min. sprawdzając na schodach wejściowych, które piwo jest lepsze. Obok nas podobne porównanie robi para z dredami. Jest nasz busik, otwarty, niewielki, upychają o cztery osoby za dużo, bagaże na dach i za kwadrans jesteśmy na dworcu w Satun.