W Aranyaphatet szybko wychodzimy z peronu i odczekujemy jak zwykle zamieszanie pierwszej fali, spokojnie stojąc na uboczu, aż transport nas znajdzie. I oczywiście transport znalazł nas. Dziewczyna w tuk-tuku za 50BTH podwozi nas do 7-11, tuż przy przejściu granicznym. Piwo z lodówki może się przydać w trudach przekraczania granicy, która za wskazaniem malutkiej strzałki okazuje się być za rogiem. Wizy zamawialiśmy przez Internet (25USD/os) więc od razu przechodzimy kilkaset metrów do odprawy, gdzie kolejka trwała pół godziny.