Na lotnisku wskakujemy w niebieską linię (50BTH/os) i po przesiadce w inny kolor (30BTH/os) wysiadamy na którejś najbardziej na północ wysuniętej stacji, a stąd taksówką (120BTH) docieramy do Amari Hotel połączonego chodnikiem nad ulicami bezpośrednio z halą lotniska Don Muang. Hotel ogromny, pokój ogromny, okna fix, główne swiatło nie działa, tylko lampki nocne. Bagażowy mówi, że zgłosi, ale zapominamy, że tu pojęcie czasu jest względne. Dzwonię do recepcji i sam zgłaszam, lubię mieć światło. Przychodzi jakaś piętrowa lub oddziałowa i sprawdza, czy nie kłamiemy. Wzywa techników, czekamy jakieś pół godziny i olewamy temat pod prysznicem. Trzy dzwonki do drzwi też olewamy, ale nie odpuszczają. Dzwoni telefon w łazience, uporczywie. Odbieram w końcu, może ewakuacja, recepcja mówi, że technicy czekają pod drzwiami. Wchodzą i rozbierają sterownik w szafce nocnej, sufit w łazience i jeszcze pół pokoju. Otwieramy brandy i robimy herbatę. Po kilku szklaneczkach później światło działa.
Wychodzimy na mały rekonesans, na lotnisko jedzie się z recepcji hotelowej schodami ruchomymi, potem spacerkiem nad ulicami i już. Nasz jutrzejszy samolot nadal jest w planie, wracamy do hotelu spać.